+2
zyggi 10 stycznia 2019 13:07
Gęste, wiecznie zielone lasy tropikalne, plaże na których palmy pochylają się nad lazurową wodą, drobny piasek w różnych kolorach i odcieniach, bogactwo podwodnych raf koralowych, niesamowite odgłosy zwierząt w dzień i w nocy oraz powolne życie ciemnoskórych mieszkańców wyspy. Tak w skrócie można opisać te odległe tereny zamorskie Francji.

ZAKUP BILETÓW NA PODRÓŻ W GRUDNIU 2018

Jak tacy lowcostowi podróżnicy jak my się tam znaleźli? Wyspy Karaibskie kojarzyły nam się z drogim biletem lotniczym i tanim wypoczynkiem na miejscu - ku naszemu zaskoczeniu było na odwrót. Ale zacznijmy od początku.

Na przełomie marca i kwietnia 2018 roku przeszukując wyszukiwarkę Google Loty trafiliśmy na ciekawą ofertę linii Level na podróż z Paryża do Pointe a Pitre (Gwadelupa) oraz Fort de France (Martynika). Dobra cena obejmowała lot tam i z powrotem. Biletów w dobrej cenie na okres początku pory suchej (od grudnia) było naprawdę dużo, więc kupując je mogliśmy dość elastycznie dobrać datę wylotu i przylotu. Zdecydowaliśmy się i tak za cenę około 900zł mieliśmy przelot na Gwadelupę i powrotny z Martyniki - na pierwszą wyspę postanowiliśmy przeznaczyć 4 dni, na drugą 3.


System rezerwacyjny Level'a - niestety brak angielskiego

PODRÓŻ WARSZAWA - PARYŻ - KARAIBY

Podróż rozpoczęliśmy z lotniska Warszawa-Modlin, skąd Ryanairem trafiliśmy do Beauvais. Dzień przed wylotem zamówiliśmy transport z tego lotniska do hotelu w Paryżu (odległość około 90km), więc po przylocie, szybkim kontakcie z kierowcą udało się odnaleźć busa z wielkim polskim godłem na masce. To polska firma, która świadczy tego typu usługi transportowe (www.transferparis.pl), a koszt przejazdu dla 6 osób wyniósł 20 euro od osoby. Jeden wieczór spędzony w stolicy Francji i następnego dnia po krótkim spacerze trafiamy na lotnisko Orly, skąd wylatujemy na Gwadelupę.


Lotnisko Paris Beauvais wita nas deszczowo

Nasz lot realizują linie Level, które mają dość kiepski system rezerwacyjny. Zakupu biletu oraz sprawdzania swoich rezerwacji można było dokonać tylko w języku francuskim ... lub hiszpańskim (linia należy do Iberii). Trudno zrobić jakieś zmiany (np. dokupić miejsca) oraz nie można odprawić się online, tylko na stanowisku odprawy na lotnisku tuż przed wylotem. Sam przelot odbył się nowiutkim, niespełna dwuletnim Airbusem 330. Na pokładzie można było posłuchać muzyki, obejrzeć filmy, a także monitorować swoje położenie, prędkość lotu oraz wysokość. Warto mieć ze sobą słuchawki.


Takim właśnie lecimy. Widok z okna naszego Level'a

GWADELUPA

Po naszym długim locie (9 godzin) stawiamy w końcu swoje pierwsze kroki na wyspie. Od razu czuć ciepło i wilgoć, czyli nieomylne oznaki kraju tropikalnego. Po wypożyczeniu auta w Jumbo i skontaktowaniu się smsem z panią, która miała pomóc nam dotrzeć do wakacyjnego domu, wyruszamy na autostradę w kierunku Sainte-Rose, niestety już po ciemku, i ostatecznie docieramy do miejscowości Rifflet, gdzie na wzgórzu ulokowana jest nasza willa.


nasz domek ulokowany był na wzgórzu. Wjazd autem na podjazd nie należał do najłatwiejszych.


owocujący krzew Flaszowiec (graviola) przy podjeździe

Pomimo nieznajomości jęz. angielskiego przez panią Madeline ani przez nas jęz. francuskiego udaje się całkiem dobrze ustalić co i jak, a następnego dnia rano już z podręcznym google translate ustalamy kiedy opuścimy willę i gdzie jest najbliższy duży sklep. Mieliśmy w odległości do 15km do wyboru Carrefour, Super U oraz Leader Price. Na pierwsze i największe zakupy wybieramy najtańszego Leader Price'a. Po zaprowiantowaniu się na pobyt pod radosnym ale czujnym okiem św. Mikołaja, witającym konsumentów u progu sklepu, wracamy do willi i wypełniamy szczelnie lodówkę produktami dla 6 osób, a następnie pędzimy na najbliższą plażę, czyli schodzimy ze wzgórza, przechodzimy ulicę i pod cieniem palm przeżywamy pierwszy kontakt z karaibską plażą.


plaża w Tartane, 3 min. od naszego domu

Idąc w lewą stronę trafiamy na fajne przyrodniczo przejście wzniesieniami tuż przy morzu, którym docieramy na dużą i piękną Plage de Grande Anse. Podczas przejścia mamy okazję przyjrzeć się z dość bliska czarnemu dzięciołowi (Dzięciur ciemny - Melanerpes herminieri) zawzięcie wykuwającemu jedzenie z pnia, usłyszeć naprawdę głośne świerszcze i rzekotki, ujrzeć bialutkie, świeże kapelusze grzyba rosnącego na rozkładającym się drewnie a nawet czmychającego bezgłośnie dużego legwana (Legwan zielony - Iguana iguana)


Plage de Grande Anse


o poranku ani żywej duszy

Wielka plaża z żółtym piaskiem miała strome zejście do wody, o które z hukiem rozbijały się fale, a sam piasek zapadał się mocno pod stopami. Pod palmami przyglądaliśmy się z radością widzianemu po raz pierwszy na własne oczy krabowi pustelnikowi. Przyplażowe bary były zamknięte, a spacer w kierunku zielonego wzgórza przyniósł odkrycie jeziora. Tego typu miejsca porasta roślinność z korzeniami oddechowymi, czyli mangrowia zwane namorzynami. Super było przyjrzeć się tej formacji roślinnej z bliska, widzianej po raz pierwszy, ale jak się okazało nie ostatni w czasie wyprawy. Z tej dobrze widoczna jest inna wulkaniczna wyspa Montserrat.


widok na Montserrat

Kolejny dzień decydujemy się spędzić w dżungli. Jedziemy do parku narodowego znajdującego się w centralnej części Basse-Terre. Pierwszy postój mamy nieopodal miejscowości Sofaia, ruszamy oznaczonym szlakiem-pętlą w dolinę rzeki i naszemu zachwytowi nie ma końca, gdy idziemy wśród prawdziwej tropikalnej roślinności. Drzewa porastają inne mniejsze rośliny, widać paprocie drzewiaste, długie liany a pod nogami wielkie korzenie.


szlak pieszy przez dżunglę


podstawa pnia palmy

Wrażenie robią odgłosy płynące z drzew (dostrzegliśmy że wydają je owady podobne do polskich pasikoników), ale nie widać ani ptaków ani gadów i płazów, nic też nie gryzie i nie dokucza - zaskoczeni jesteśmy brakiem owadów i innych zwierząt. Po drodze wypatrzyliśmy białawą wydzielinę z drzewa o konsystencji żywicy, która pięknie pachniała, i kojarzyła nam się z aromatem olejków eukaliptusowych.
Po dotarciu do rzeki i pokonaniu jej po śliskich kamieniach docieramy do ukrytego w lesie wodospadu Saut des Trois Corners, pod który jak pod prysznic można wejść i się ochłodzić (polecam :-))


Orzeźwiający prysznic pod wodospadem

Wracamy inną ścieżką pnącą się mocno pod górę, więc dobrze że gleba nie jest bardzo błotnista. Autem podjeżdżamy jeszcze pod szlak do najłatwiej dostępnego na wyspie wodospadu - Cascade aux Ecrevisses - Tu dojście jest wybetonowane, ale las wokół jeszcze bardziej bujny ze względu na większą wilgotność w powietrzu. Sam wodospad nie jest wysoki, ale okrągłe oczko wodne pod nim zachęca do kąpieli. My jednak wracamy w momencie gdy dociera cały autokar ludzi i robi się tłok. "Uciekamy" więc dalej i docieramy do parkingu Maison de la Forêt przy niedużym budynku parku narodowego.


wodospad Cascade aux Ecrevisses

Na parkingu witają nas pięknie kwitnące krzewy, kilka tablic informacyjnych oraz oznaczenia o początku szlaku pieszego. Dobrze oznakowany szlak zaczyna się tu ładnym drewnianym mostem nad rzeką, idziemy pół-godzinną pętlą przez wilgotny las tropikalny.


okazałe rośliny na początku szlaku


drewniany most przez rzekę


podziwiamy paprocie drzewiaste


na szlaku

Dzień kończymy na drugiej, bliskiej naszej willi plaży Plage de la Perle, na której z piasku wystają gdzieniegdzie stare pnie, co stwarza możliwość zrobienia ciekawych ujęć. Na końcu plaży trafiamy na kolejne mangrowia a bajkowy zachód słońca umila nam ostatnie minuty dnia.


Plage de la Perle

Basse Terre czyli zachodnia część wyspy pełna jest kaskad wodnych położonych w porośniętej dżunglą centralnej części. Wybieramy się więc jeszcze na jedno podejście do wodospadu, które wiedzie bardzo stromo po kamieniach i korzeniach wzdłuż strugi. Wodospad widzimy tylko z daleka, nie wiedząc za bardzo czy i jak można do niego dojść bliżej. Dopiero już w domu w internecie trafiamy na filmiki z osobami, które pływały w oczku przy wodospadzie Cascade le Saut d'Acomat. Zejście i wejście jest tu bardzo strome a wilgoć powoduje, że jest też bardzo ślisko.


tu schodzimy ze stromego szlaku, za nami ukryty Cascade le Saut d'Acomat

Kolejnym naszym punktem jest wizyta w La Maison du Cacao, czyli muzeum kakao, w którym poznajemy historię wytwarzania kakao i napoju z kakao, a także z bliska przyglądamy się i próbujemy owocu drzewa kakaowego. Co ciekawe owoce (także kwiaty) wyrastają z pnia, co dla Europejczyka jest naprawdę dziwne. Pani opowiada w jęz. francuskim, a także w jęz. angielskim co po kolei robi się z ziarnem, a na koniec daje do spróbowania napój z kakao i czekolady 100%, 90% oraz z różnymi dodatkami. Nam najbardziej przypadły do gustu te z imbirem oraz z ziarnami kawy, a wersja z maniokiem była tak niesamowicie krucha, jak nie czekolada. Ogród, w którym umiejscowione jest muzeum, pełen jest różnych kwiatów, między którymi łatwo wypatrzeć naturalnie występujące na wyspie kolibry (2 gatunki antylaków i igłodziobek) oraz inne ptaki.


owoce i kwiaty kakaowca wyrastające prosto z pnia


Antylak szmaragdowy (Anthracothorax holosericeus)


Antylak purpurowy (Anthracothorax jugularis)


pospolity Cukrzyk (Coereba flaveola)

Po zażyciu słodkości postanowiliśmy zażyć kąpieli, więc skierowaliśmy się w stronę pobliskiej Plage de Malendure, która położona jest na terenie wodno-lądowego parku narodowego. Jest to nieduża plaża z brunatnym piaskiem, tuż przy lesie, więc jest gdzie schronić się przed słońcem, ale i usiąść na pochylonym drzewie czy powiesić mokre ubrania. Do plaży dociera też szlak przez las, wiedzie on klifem w kierunku północnym. Jest tam kilka punktów widokowych na ocean, a także można zobaczyć wysokie i smukłe kaktusy. Ze względu na obecność rafy koralowej snurkujemy podziwiając piękne koralowce i ryby o różnych kształtach i kolorach, a jedna osoba ma to szczęście zobaczyć żółwie "pasące" się na podwodnej łące.

Posuwając się dalej na południe części Basse-tere odwiedzilyśmy także Plage de Grande Anse (wiele plaż na wyspie ma takie same nazwy) nieopodal Vieux Fort na południu wyspy. Jest to miejsce z brunatnym piaskiem, pochylonymi ku wodzie palmami i dobrym dojazdem oraz parkingiem. Wszystko byłoby ok, gdyby nie woda, która od strony wschodniej (od strony Oceanu Atlantyckiego) jest bardziej wzburzona a fale silniejsze.


Plage de Grande Anse nieopodal Vieux Fort.

Wracając na nocleg zatrzymaliśmy się jeszcze na Plage de Roseau na południe od miejscowości Goyave. Z typową plażą to miejsce nie ma wiele wspólnego, za to jako miejsce do posiedzenia i pogapienia się na ocean jak najbardziej. Na dość dużej powierzchni częściowo trawiastej są rzadko rosnące palmy, są latarnie i zadaszenia z ławeczkami, a przy samej wodzie wąski pas z piaskiem i co kawałek wchodzące w wodę ostrogi. Te groble powstrzymują trochę fale, także w miejscach między jedną ostrogą a drugą kąpiel powinna być bezpieczna. Ostrogi są również dobrym miejsce do wędkowania.


Plage de Roseau to taki karaibski park

Ostatni dzień na Gwadelupie upływa nam na wejściu na wulkan La Soufriere, sięgający 1467 m n.p.m. Podjeżdżamy od Saint Claude prawie pod parking des Bains-Jaunes. Tuż przy wejściu na szlak stoi nieduży opuszczony budynek (prawdopodobnie było to schronisko), kilka tablic informacyjnych oraz Bains-Jaunes czyli niewielki wybetonowany zbiornik z wodą geotermalną. Można się więc pomoczyć przed wejściem na wulkan, lub po zejściu. Początek szlaku wiedzie przez dżunglę do wysokości 1142 m gdzie znajduje się zamknięty już parking Savane a Mulets z ogromnym głazem narzutowym po środku oraz wiszącą na skale kapliczką Statue de Notre-dame nieopodal.


szlak na wulkan jest dobrze przygotowany


nieczynny parking Savane a Mulets na wysokości 1142 m

W tym miejscu robi się mglisto, wieje silniejszy i chłodniejszy wiatr, od którego niska już roślinność nie chroni. Idziemy bardziej stromo, mijamy wiele kwitnących roślin (również storczyki), mchy, torfowce, od czasu do czasu ujrzeć można kolibry.


dalsza część szlaku około 1300 metra n.p.m.


storczyki przy szlaku

Sam szczyt schowany jest w chmurach, widoczność z wierzchołka jest minimalna, wiatr "urywa" głowę, a temperatura na górze to jakieś 15 stopni. Zejście planujemy drugą, wschodnią stroną góry. Jest ona mniej uczęszczana (5 osób spotkanych wobec prawie setki po stronie zachodniej), bardziej wietrzna, wilgotna i dzika, wiele jest zapadlisk, a skały mają ciekawe kolory od porastających je porostów. W niektórych miejscach zapadliska odsłaniają siarkę w glebie. Jeśli będziecie planować wejście na wulkan, zróbcie to przy możliwie najlepszej pogodzie.
Końcówkę dnia wykorzystujemy na plażowanie i poszukiwanie żółwi na odwiedzonej wcześniej Plage de Malendure. Żółwi spotkać się nie udało, ale zachód słońca, podczas którego jak zahipnotyzowani przyglądamy się jak wielka kula znika na morskim horyzoncie zrekompensował nam ten niedostatek.


Plage de Malendure o zachodzie


tyle udało się zobaczyć w 4 pełne dni na Gwadelupie

MARTYNIKA

Przepłynięcie promem na Martynikę miało być pestką, ale jak to w dużej grupie, różnie bywa. Rano musieliśmy zdać dom, oddać dwa auta wypożyczone w różnych wypożyczalniach na lotnisku, i z walizkami dotrzeć do portu, kupić bilety (we właściwym okienku - cena 39 Euro) i biegiem wpaść jako ostatni pasażerowie na prom, który, gdy przyjrzeliśmy się bliżej biletom, płynął do St. Pierre a nie do Fort de France (całe szczęście że to też na Martynice :).


nasz prom L'Expresse Des Iles Ferry


wiało i chlapało

Prom pędził, bo to był ekspres, kilka osób wymiotowało, twardziele stali na pokładzie w tyle statku i przyglądali się mijanym wyspom m.in. należącymi do Gwadelupy Iles des Saintes oraz Dominice, na której mieliśmy krótki postój. Cały rejs trwał 4 godziny.


postój na Dominice

W St. Pierre busikiem dostaliśmy się do Fort de France (cena 5 Euro), skąd autobusem wyglądającym jak tramwaj dotarliśmy na lotnisko aby wypożyczyć ponownie dwa auta.


nasz transport na lotnisko - tramwajobus


miejscowa młodzież

Nocleg mieliśmy w miejscowości Tartane, ponownie w willi z widokiem na morze, dużym tarasem do rozkoszowania się wolnym czasem, widokami i przyrodą.


widok z tarasu naszego domku


nasz domek


przy podjeździe owocuje marakuja

Pierwszy dzień na wyspie poświęciliśmy zwiedzeniu półwyspu Caravelle, który w końcowej części jest parkiem narodowym (Reserve Naturelle Nacionale de la Caravelle). Po wyruszeniu na szlak pierwsze co zauważyliśmy, to że gorzej znosimy gorąc. Trudniej się nam oddychało i szło, czuć było różnicę pomiędzy klimatem gwadelupskim a tutejszym, zdecydowanie na korzyść tego pierwszego. W trasę wystartowaliśmy ścieżką idącą w kierunku latarni, a kończącą się przy ruinach zamku Chateau Dubuc. Z wysokości latarni widać cały półwysep i okoliczne wzniesienia, a z umiejscowionych tu tablic można było dowiedzieć się, że latarnia La Caravelle jest jedną z czterech latarni na wyspie, na dokładkę najstarszą (z 1861).


latarnia La Caravelle


z góry widać opuszczoną stację Meteo France


widok z góry na cały półwysep

Po zejściu ze wzniesienia idziemy w kierunku morza lasem, w którym rządzą czerwone i pomarańczowe kraby. Są wszędzie, a ich norki wypełniają przestrzeń wokół szlaku. Przed nami ukazuje się stara brama obiektu meteorologicznego (Meteo France), gdzie udaje nam się zerknąć. Budynek jest już widać długo opuszczony, ale za nim stoją ciekawe i różnorodne urządzenia pomiarowe. Jest także tablica informacyjna dla turystów - było to więc miejsce niegdyś otwarte dla zwiedzających.


kraby przy szlaku są dosłownie wszędzie


spotykamy także kilka pustelników

Wróciliśmy na właściwy szlak i dochodząc do morza oczom ukazują się piękne skaliste zatoki, o które rozbryzgują się z łomotem fale.


dalsza część szlaku wiedzie po klifach


po drodze można natknąć się na kwitnące krzewy marakuji

Szlak z uwagi na gorąc i mały zapas wody skróciliśmy nie docierając ostatecznie do Pointe Caracoli, ale za to spędziliśmy wspaniałe chwile relaksując się w osłoniętej zatoce pełnej zarośli mangrowych, wielkich korzeni wystających z wody, rybek i chłodnej wody dającej ukojenie rozgrzanemu ciału. Tutaj też niespodziewanie spotykamy Polaka Jerzego, który przypłynął tu jachtostopem z Kanarów, spełniając tym samym swoje marzenie, i który planował zostać na wyspie, znaleźć pracę i tu żyć.


przybrzeżne mangrowia


grasuje tu młoda barakuda

Wieczór i piękny zachód słońca spędzamy na plaży w pobliżu domu, czyli w Tartane. Pełno jest tu drzew pomalowanych na pniach na czerwono, co ma przestrzec ludzi o zagrożeniu, jakim jest jedno z najgroźniejszych drzew na świecie Hippomane mancinella, przez swoją niebywałą toksyczność wpisane jest do księgi rekordów Guinessa. Nie bez powodu nazywane jest "drzewem śmierci" - cała roślina pełna jest silnie trujących toksyn, a owoc z tego drzewa wygląda jak małe, niepozorne zielone "jabłuszko", z którego kilka kropel soku jest już śmiertelne.


ostrzegawcze czerwone pasy na drzewach Mancinelli

Mając chęć na wypoczynek pod palmami i kąpiele w morzu wybieramy się kolejnego dnia na karaibską perełkę - Grande Anse des Salines na południowym krańcu wyspy. Dojeżdżając dość wcześnie na miejsce trudno już zaparkować, jednak sama plaża nie wygląda na oblężoną, może dlatego że jej długość to prawie 1500m. Są tu obiekty gastronomiczne, mały bazarek gdzie można kupić kapelusze, ręczniki lub ogromne morskie muszle, nieopodal także bezpłatne toalety. Na plaży piasek jest koloru żółtego, duża ilość palm oraz innych drzew o dużych liściach daje przyjemny cień, a na horyzoncie można dojrzeć zarysy wyspy Saint Lucia. Woda jest idealna do morskiej zabawy, z czego ochoczo korzystamy, jednak zbyt mętna by oglądać życie podwodne.


Plage Grande Anse des Salines


wokół plaży kręcą się ciekawskie wilgowrony

Po kąpieli spacerem dochodzimy do dużego słonego jeziora (Etang des Salines), przez które poprowadzona jest pomostem ścieżka przyrodnicza i można w spokoju poobserwować niezliczone ilości różnych gatunków krabów, a także zarośla mangrowe. Udaje się nam dostrzec czaple śnieżną i białą oraz rybitwę królewską, jednak po flemingach ani śladu.


czapla biała i śnieżna na słonym jeziorze

Idąc dalej dochodzi się do kolejnej plaży, niemal bezludnej, a z niemal białym piaskiem, niesamowicie malowniczymi palmami, w tym takimi pochylonymi nad wodą, które aż kuszą aby się na nie wspiąć. Gdyby pójść jeszcze dalej można zobaczyć park z dziką przyrodą zwany Savane des Petrifications.


relax na palmie


uszaty kaktus wkomponowany w krajobraz :)

Jednak my decydujemy się jechać dalej, z powodu naszych pustych, wołających jeść brzuchów.
Na posiłek i krótkie zwiedzanie zatrzymujemy się w miejscowości Sainte Anne. Jest tu rynek z małym kościołem po środku, cmentarz który zaskoczył nas wyglądem grobowców oraz kilka sklepów z pamiątkami i rękodziełem.


mały port w Sainte Anne

Tuż przed miejscowością Sainte Luce skręcamy na Plage de l'Anse Figuier, której woda bez dużych fal zachęca do bezpiecznej kąpieli i relaksu. Jest to plaża w niewielkiej zatoce, z piaskiem jasno żółtym na której są też zadaszone miejsca, które przydały się nam się jako schronienie podczas krótkiego deszczu. Pod wodą na niewielkiej głębokości znajduje się coś w rodzaju rozciągniętego, ogromnego płótna, na którym odradzać ma się rafa koralowa. Snorkelling tu jest przyjemny, woda bardzo przejrzysta, udaje się dostrzec wąskie i długie na pół metra żółte ryby, groźnie wystające ze skalnych otworów mureny oraz biało-czarne, piękne skrzydlice. Na plaży zostajemy do końca dnia rozkoszując się zachodem słońca i towarzystwem ciekawej, skradającej się obok czapli zielonej.


Plage de l'Anse Figuier


bezwysiłkowe snurkowanie tylko z różowego materaca :)


skradająca się czapla zielona

Ostatni dzień na wyspie sprowadza nas na plażę w Sainte-Marie, gdzie zderzamy się z rzeczywistością. Przybyliśmy tu zachęceni obrazkiem z pocztówki, ukazującym piękny piasek i przejście suchą stopą na wyspę, a zobaczyliśmy plażę usianą brunatnymi algami (zwane też wodorostami z morza Sargassowego), a wzburzone morze falowało przed wyspą nie dając do niej przejść bez zamoczenia. Obok dzieci w ramach lekcji Wf-u uczyły się surfowania.


tu powinien być pas plaży z przejściem na wyspę


widok od strony wyspy na Sainte-Marie


spotykamy rybołowa wracającego z polowania

W ogóle dzień zapowiadał się mokry, z przelotnymi deszczami, i gdy wyruszyliśmy dalej w kierunku wulkanu Montagne Pelee (1397m n.p.m.) ściana deszczu zniechęciła nas do kontynuowania podjazdu wyżej, więc skierowaliśmy się w stronę portu Saint Pierre, tego samego który przywitał nas na Martynice, ale z którego szybko wyjechaliśmy nie widząc wiele. Teraz nadrabiamy zaległości, chowając się co i rusz przed ulewami. Miasteczko zaskakuje nas widokiem ludzi wypłukujących coś z rzecznego ujścia oraz dość ponurym wyglądem. Wiele domów jest starych i zrujnowanych, co świadczy o smutnej przeszłości miasta, które uległo całkowitemu zniszczeniu w wyniku wybuchu wulkanu 8 maja 1902. Na miasto spadła wówczas chmura gorącego popiołu wulkanicznego, tzw. nuée ardente. Zginęli wówczas niemal wszyscy z ponad 30 tys. mieszkańców. Jedną z 3 osób, które przeżyły ten wybuch, był więzień Louis-Auguste Sylbaris. Miasto zyskało sobie wówczas przydomek "grobowiec Karaibów". Obecnie port obsługuje ruch turystyczny, wywóz cukru i rumu. Można też zwiedzić ruiny starego teatru i murów obronnych. Dajemy się tu też namówić na świeżo wyciskany sok z owocu znanego jako graviola lub flaszowiec, który w Europie zachwalany jest jako antyrakowy.


poszukiwania w rzece


żwawe i piękne fregaty wielkie


rybacy z Saint Pierre


ruiny starego teatru


orzeźwiający, świeżo wyciskany sok z gravioli

Następnie uciekając trochę przed deszczem w kierunku południowym, mijamy aglomerację Fort De France i wjeżdżamy na teren parku narodowego (Parc Naturel Regional de la Martinique). Przez lasy, nieco gorszymi drogami docieramy do wyszukanych wcześniej "żółwiowych zatoczek" . Są to dwie plaże położone obok siebie, a bardzo się od siebie różniące. Pierwsza to żółta Plage de l'Anse Dufour, z knajpkami tuż przy plaży. Ludzie tu przybywają zarówno lądem jak i morzem aby snorkellingować. Są tu niezłe głębiny, więc dobrze pływać w dni słoneczne. Udaje się zobaczyć żółwie pod wodą, oraz wiele innych podwodnych stworzeń (m.in. kalmary).


snorkelling przy Plage de l'Anse Dufour

Obok, tuż za cyplem z krótkim pieszym szlakiem, znajduje się Plage de l'Anse Noire. Klimat tego miejsca jest zupełnie inny, jest tu dziko, a piasek jest koloru czarnego. Z pomostu znajdującego się po środku zatoki można wchodzić po drabinkach do głębokiej wody, lub wypatrywać niezliczonej ilości ryb podobnych do szprotek, które upodobały sobie to schronienie prawdopodobnie przed atakami wielkich pelikanów grasujących w tej okolicy. Z wody co jakiś czas wypatrzeć można pyszczki żółwi wychylających się aby nabrać powietrza (robią to trzy razy i potem na kilka minut pod wodę). Wyspa w tym miejscu żegna nas co chwilę płacząc rzęsiście, bo wieczorem jeszcze tego samego dnia wylatujemy Level'em do Paryża.


Plage de l'Anse Noire


kolor piasku różnił się znacznie od plaży za cyplem


długi pomost przy plaży


to miejsce upodobały sobie polujące pelikany


tyle udało się zobaczyć w 3 pełne dni na Martynice
.

Dodaj Komentarz

Komentarze (1)

zyggi 12 stycznia 2019 12:34 Odpowiedz
Garść informacji praktycznych: - na wyspy najlepiej przeznaczyć minimum 7 dni na każdą - jadąc na te wyspy wystarczy dowód osobisty - trzeba cofnąć zegarki o 5 godzin w stosunku do czasu polskiego - na wyspach trudno dogadać się po angielsku, dominuje język francuski - drogi są w dobrym stanie, często jednak zakorkowane, szczególnie w okolicach miast - po wyspach najlepiej poruszać się wynajętym autem. Autobusy kursują dość rzadko. Można też korzystać z autostopa. - najtaniej na wyspach robić zakupy w marketach Leader Price, ale większy i ciekawszy wybór jest w Carrefour. Przykładowe ceny: bagietka (0,9 euro), woda niegazowana 1,5l (0,6-1,5 euro), dżem (2 euro), 6 jaj (2 euro), duża pizza (13 euro). Warzywa są dość drogie. Większość produktów jest sprowadzana z Francji, z lokalnych polecam czekoladę w przezroczystej folii, owoce np. marakuja oraz avocado